Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jelona z miasteczka . Mam przejechane 10973.85 kilometrów w tym 17.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.94 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 95054 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jelona.bikestats.pl
  • DST 107.27km
  • Czas 04:58
  • VAVG 21.60km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 410m
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Psychodeliczny trip

Niedziela, 18 stycznia 2015 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 14

Ze stresu dolega mi niemożność zaśnięcia i płytki sen, a jak sen jakiś jest, to musi być albo straszny albo psychodeliczny.

Dzisiejsza wycieczka również była jak sen. Najdziwniejsza, jaką miałam.
Nie mogłam wstać, walczyłam z sobą rano, ale na rower się zebrałam dopiero o 11. Miałam wyjść 7-8 :D Zaraz po wyjściu z domu padł mi telefon. Koszmarek mały, ale do przeżycia. ZDJECIA SĄ INTERNETOWE

Zabrałam mapę, cel i dystans nie były określone, choć wieczór wcześniej rysowałam sobie traski i znalazłam przy okazji śmiechaszkową nazwę miejscowości (Ruja) . Miałam zamiar pojechać do Świdnicy, pokręcić się po okolicy i wrócić. Jednak pedałowawszy, zamyśliłam się i przejechałam skręt. Nooo to ładnie - to nie mógł być przypadek. Lecę tak jak mnie podświadomość niesie. Zdjęć nie mam żadnych własnych, z racji braku jadła dla telefonu.

Pogoda im dalej od Wałbrzycha, tym ładniejsza - słońce przyświecało, choć było lekko mgliście. Strzegom. A, wstąpię sobie do Bazyliki św. Piotra i Pawła (Dziwne, że dyskont się nie postawił obok). Jak trwoga to do Boga. Dojeżdżam brukową kosteczką.Wchodzę, akurat msza, kazanie - część najciekawsza. Kask kładę na podłogę, ażeby nie pobrudzić majestatycznych ławek, i ażeby ludzie widzieli co za mną byli, aby było usprawiedliwienie dla mojego ubłoconego odzienia (srogo).

Na kazaniu ksiądz mowił o tym, że powinno się robić w życiu to, co Bóg dał jako talent, że powinno robić się to, co się kocha, bo inaczej człowiek staje się niewolnikiem.  Ale że też pasja to ciężka droga - w końcu z łac. passio - cierpienie, męka. Aż się wzruszyłam bo temat u mnie na czasie, o tym ostatnio myślałam. Ksiądz daje dzieci do mikrofonu, pyta się kim by chciały zostać. Jedna powiedziała, że dziennikarką, to powiedział, "no tylko żebyś prawdę pisała", heheszki i w ogóle. No i słychać w kościele, że szczególnie należy dbać o rozwój dzieci, są wrażliwe, i chłoną jak gąbka. Kurtyna opada, wychodzi szydło z worka, ksiądz dlategoż zachęca, aby babcie i dziadkowie, mamy i taty kupili dzisiejszą gazetkę koniecznie, bo tam jest więcej na ten temat, a w szczególności na temat hello kitty, ten kotek bez ust to zło.

Szczerze, to spodziewałam się jakiejś modlitwy w intencji pokoju na świecie, lecz nic takiego nie było.


Po czym gdy zostali wypuszczeni ministranci z tacami, ja powabnie zrobiłam odwrót, jak to ja, z przytupem i hałasem. Na zewnątrz słoneczko, niebieskie niebo - zdecydowanie wolę taki kościół. Szukam skrętu na drogę 345. Będę przejeżdżać nad autostradą!! Byłam na dobrym wyjeździe, ale się spłoszyłam, bo coś nie grało. Wróciłam się do głównej, wróciłam się na tę samą drogę i już grało.


Urzekła mnie ścieżka rowerowa.


Tak, to naprawdę ścieżka - widać po malowaniu ;(

Im dalej jechałam, tym mgliściej się robiło. Im dalej, tym puściej. 345 była drogą widmo dnia dzisiejszego. Pusty, miejscami ładny asfalcik, i pola po obu stronach. Ale przestawałam coraz bardziej zwracać uwagę na otoczenie, ponieważ pojawił się głód i pragnienie, kiedy ja akurat zaczęłam wjeżdżać na wioski. Pierwsza lepsza za autostradą - sklep obsadzony z zewnątrz przez 8 ochroniarzy w barwach maskujących, czerwonych na twarzy, bo zapewne jak mnie zobaczyli to się zawstydzili :D. O nie, nie wchodzę tam. Dotrwam do RUI  :D Dojechałam brukiem na jakieś pole i wszamałam co wzięłam i co bym nie pomyślała, że mam (jabłko +batonik). Wróciłam się i pognałam dalej. Bruk za brukiem podkładał się pod me koła. Rzymu się obywatelom zachciało....

Na pewnym skrzyżowaniu okazało się, że jestem tylko 18km od Legnicy. Brukowanym brukiem skręciłam na moją wymarzoną RUJĘ i mój wymarzony sklep. Oczywiście, jak to w życiu bywa, zostałam na bruku, ponieważ w siedzibie gminy RUJA nie było nic, prócz rzecz jasna bruku, Urzędu Gminy i przedszkola. Podeszłam do budynku urzędu, aby zobaczyć, czy nie ma jakiejś żywej duszyczki tam, co by wodą poratowała. Nikogo nie było. Zero sklepów spożywczych, wszędzie bruk i rozpadające się domostwa, zero ludzi, a na urzędzie gminy wisi majestatycznie bankomat. Rozwaliła mnie tabliczka pod wszystkimi innymi tabliczkami - Gminna komisja rozwiązywania problemów alkoholowych w Rui. No to już wiadomo czemu w siedzibie gminy nie ma sklepu.



Rujo, nie zapomnę Cię. I ten Twój bruk. Słońca nie było, była szarość.

Podjęłam decyzję - spadam do Legnicy. Jakbym sił nie miała to wsiądę w pociąg. Zjechałam tym razem drogą gruntowo-błotną do Komornik, gdzie czekał na mnie bruk. Wypytawszy ludzi, którzy tu byli, a nigdzie indziej ich nie było, trafiłam na sklep. Pod sklepem zrobiłam furrorę, lecz jednak trafiło do mnie, że jestem raczej nienormalna. 65km dla typowego człowieka to naprawdę dużo. Jeden się spytał, a to nie można było prościej na Legnicę jechać? Zmieniłam temat, bo nie będę się tłumaczyć, że jestem tu tylko dlatego, że nazwa sąsiedniej wioski śmieszna. Pewnie nawet nie wiedzą, że śmieszna. Jeden z żulików stwierdza, że on jeździ tam..no...do Szczawna do tego... Makro! i Tesco! Bo jest dyrektorem handlowym. No jak jakiś sen psychodeliczny. W takich sytuacjach nie wiem co odpowiedzieć innego jak, "no to super". Jadę. Za szybko tracę siły po drodze, jest mi zi-zimno, jednak skutecznie, do czerwoności czasem, rozpala mnie bruk w następnych wioskach. SKĄD TYLE BRUKU??!! Gdzie ja jestem, co to za świat? Jaką symbolikę ma bruk? Mam dosyć....


Danie dnia - Bruk. Propozycja podania. W rzeczywistości zielska nie było, ani nasłonecznienia też już nie :(

Legnica, nareszcie. Na dworcu ostatecznie decyduję, czy wracam na kołach, czy pociągiem. Tylko 30 min czekania na pociąg. Na dworcu jeszcze bardziej się trzęsę - wszystkie ciuchy mokre. Na szczęście pociąg przyjeżdża 15 min wcześniej. Robi się ciemno. Dworzec nieprzystosowany do ograniczonych ruchowo. Jadę do Świdnicy. Zmieniam mokrą bluzę na suchy polar, a kurtkę, buffa i rękawiczki suszę na grzejniczku, jak ostatni cyrk na kółkach(szynach). Po drodze przyglądam się odbiciom w szybie, jak 3 latka terroryzuje swoich rodziców o mandarynkę, i jak dzielnie rodzice znieśli atak histerii. Jak się wygrzałam, pora było wysiadać. Wybrałam opcję powrotu do domu 25km pod górę. Przez spory kawałek jechałam tylko ze swoją lampką, sama, przecinając las. Krzyczałam głośno, że dam radę, że zdam egzamin, że dojadę do domu, wiecie ,motywacja w stylu "Kim jesteś? Jesteś zfycienscom!"

No i tak minął psychodeliczny dzień! W domu się rozbeczałam na parę sekund, bo zamiast redukcji stresu , jeszcze skubany wzrósł. Może dlatego, że się czas ostateczny zbliża. Psychodeliczny dzień, pod znakiem hello kitty, bruku i żuli. Jestem zmęczona, może dzisiejsza noc będzie lepsza.

4 gminy zdobyte - Ruja , Kunice , Udanin, Wądroże Wielkie

Route 2 887 806 - powered by www.bikemap.net


Route 2 887 829 - powered by www.bikemap.net








Kategoria 100-200


  • DST 20.71km
  • Czas 01:04
  • VAVG 19.42km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 160m
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tesco

Piątek, 16 stycznia 2015 · dodano: 16.01.2015 | Komentarze 0

Wiatr wieje już mniej, a ja dalej powolna...
Na szczęście słońce wesoło poświeciło :)


Kategoria <100, dojazdówka


  • DST 7.92km
  • Czas 00:24
  • VAVG 19.80km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miasto

Czwartek, 15 stycznia 2015 · dodano: 15.01.2015 | Komentarze 0




  • DST 10.56km
  • Czas 00:31
  • VAVG 20.44km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Lidla

Środa, 14 stycznia 2015 · dodano: 14.01.2015 | Komentarze 5

Rozweselacz dnia:
Czekam na światłach. Na drugi pas dojechało auto. Wszyscy z auta jak jeden mąż się odwrócili  w moim kierunku, razem z Panią z tyłu auta, kóra wyglądała bardzo podobnie do tej , takąże też minę miała:
http://demotywatory.pl//uploads/201302/1360183748_...

Dziś suchy asfalt. Wiatr nie odpuszcza. Do zobaczyska ;)



Kategoria dojazdówka, <100


  • DST 101.87km
  • Czas 05:13
  • VAVG 19.53km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 1340m
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza setka w 2015. SMOK!

Wtorek, 13 stycznia 2015 · dodano: 13.01.2015 | Komentarze 16

Od niedzieli wyczekiwałam dnia dzisiejszego. Cudowna pogoda wg. METEO spełniła się. Prawie bezchmurnie niebo, temp. min. 1,5st, temp. max 7st, tylko wmordęwind być musiał :P Z Głuszycy i do Głuszycy towarzyszył mi Mateusz, który skutecznie podkręcił moje tempo.

Smocza trasa :

Route 2 884 062 - powered by www.bikemap.net





Wywrotka x3 na szklance (Unisław-Rybnica). Jeszcze lód nie stopniał.



PKP Głuszyca - sweetfocia z rowerem.


Widoczek w Głuszycy.



Mezimesti - ulubiona miejscówka do odpoczynku i szamania zapasów.



Ku przestrodze - Vernerovice.


Mięśnie ulegają szybkiemu rozgrzaniu :) Do zobaczyska.


Kategoria 100-200, 100-200


  • DST 13.46km
  • Czas 00:48
  • VAVG 16.82km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do szkoły i z powrotem+załatwianie spraw

Poniedziałek, 12 stycznia 2015 · dodano: 12.01.2015 | Komentarze 4

Doprowadziłam powoli rower do używalności - wyczyściłam go, nasmarowałam, wypieszczochałam. Aż mu szprychy się trzęsły z radości :)

Wizyta w sklepie rowerowym przyniosła wymianę wszystkich klocków, linki hamulcowej, regulację.

Do pełnej przyjemności jazdy brakuje mi :
-zamontowania błotników (cholery nie chcą wejść),
-baterii w latarce,
-mniejszego wiatru :////.

Wkrótce nie będę miała już żadnych wymówek :D

Opony Schwalbe mi jednak ciążą , ale z montażem fabrycznych Kenda (jedna dziurawa ale załatam) poczekam na cieplejsze dni.
Jedna kurtka naprawiona, Softshell jest w naprawie, trochę ociepli się , zrobię co muszę, pryskam w siną dal :)

Powoli myślę nad wzięciem udziału w większych zawodach... czego się boję, to tego, że studia i ewentualnie praca dodatkowa mi nie pozwolą na trenowanie tak jak sobie myślę, albo, że nie będzie zbytnio funduszy na wpisowe. Leniwie rozpoczęłam rok, nie mam nawet 100km na koncie. Miałam dużą przerwę w długich dystansach. Boję się, że trasa zawodów będzie zbyt wymagająca, że nie starczy mi czasu do przygotowań. Twarda ze mnie bestia, ale kiepski organizator czasu, czas zawsze mi przez palce przeciekał.

20.01. będzie po wszystkim - będę mogła już podkręcać kondycję. I oby ten wiatr odpuścił....


Kategoria <100, dojazdówka


  • DST 19.75km
  • Czas 01:11
  • VAVG 16.69km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 350m
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Glinik, do biedronki, i z powrotem

Sobota, 10 stycznia 2015 · dodano: 10.01.2015 | Komentarze 3

Znów wiater mnie denerwował... Jadąc w kierunku Boguszowa obrywałam w twarz, będąc niewinną. Potem wiater zmienił zdanie, a właściwie to ja zmieniłam kierunek - pomagał mi gdy wracałam, akurat jak jechałam z górki , kiedy usilnie starałam się hamować (mokro stromo i dziurawo). Skutek był ledwie odczuwalny. Moje hamulce dziwnie metalicznie piszczały, przednie i tylne, wówczas się zorientowałam, że brakuje mi piątej klepki. No i jestem w domu ;) Chociaż było ciepło, teraz jest mi zimno :)

W biedronce kupiłam chusteczki do tyłków niemowląt - delikatna formuła do dzieci jest idealna do czyszczenia łańcucha z soli, błota pośniegowego zmieszanego z zaschniętym smarem i rdzą. Schodzą jak marzenie ;)

Route 2 881 800 - powered by www.bikemap.net


Kategoria <100, dojazdówka


  • DST 11.75km
  • Czas 00:49
  • VAVG 14.39km/h
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do szkoły i z powrotem

Piątek, 9 stycznia 2015 · dodano: 09.01.2015 | Komentarze 6

Błoto pośniegowe i silny wiatr dzisiejszymi zmorami.

Co mnie rozwaliło: wjeżdżam na skrzyżowanie, światło zielone, wyprzedza mnie auto. Jadąc między dwoma pasami, przybliża się do mnie, szyba ulega opuszczeniu i małżeństwo się pyta jak dojechać na dworzec :D  Nie skonkretyzowali jaki, więc ich pokierowałam z pewną dozą adrenaliny na środku skrzyżownia, na ten , co większość ludu na nim wsiada - Wałbrzych Miasto. Mając już święty spokój , ujechałam może 1km, kiedy znów mnie dogonilli - niezadowoleni , że pokierowałam ich w stronę parku (?), a oni się ludzi pytali i pokierowali ich w stronę Podgórza. Tym razem wysyłałam ich na Wałbrzych Główny (który nie jest taki główny), dałam szybką wskazówkę, jednocześnie pilnując, ażebym nie przetarła bok auta :D Szaleni...ale mili :D


Kategoria dojazdówka


  • DST 3.95km
  • Czas 00:17
  • VAVG 13.94km/h
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odbiór gorącej przesyłki z Marianowa

Piątek, 2 stycznia 2015 · dodano: 06.01.2015 | Komentarze 5

Pora zacząć skrobać na bikestatsie :)

Wałbrzych Gaj - Wałbrzych Miasto


Kategoria dojazdówka


  • DST 335.20km
  • Czas 13:47
  • VAVG 24.32km/h
  • Podjazdy 930m
  • Sprzęt Klif
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sława! A przy okazji rekord

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 32

Mapa:





Częściowo bliźniacza relacja męskim, mniej zmęczonym okiem -> KLIK!

Od jakiegoś czasu czułam tęsknotę za miejscem z lat dzieciństwa. Jeździłam tam co roku do 3, 4, czy nawet 5 roku życia. Dane są niespójne, bo pamiętam tylko wyjazd i powrót z jednego z tych wypadów. Co ciekawe, moja pamięć zaczyna się mniej więcej od 3 roku życia, od dnia urodzin. Pamiętałam ekscytację z dotarcia na miejsce, wiecznie kiepską pogodę, burze, przeciekający sufit w pokoju, grzebanie w piachu, bycie sterroryzowaną przez łabędzie, krajobraz po imprezie współmieszkańców ośrodka wypoczynkowego (pijany człowiek leżący we wspólnej toalecie). Brzmi to całkiem kiepsko, jednak dla mnie to było coś. Sentyment i chęć odświeżenia pamięci sprawiła, że zdecydowałam się tam pojechać raz jeszcze.

Myślałam o tym wcześniej, jeszcze rok temu, ale wówczas moja kondycja nie pozwoliłaby mi w ogóle dojechać tam w jedną stronę jednego dnia. Mój max dzienny dystans w zeszłym roku (który mnie bardzo wyniszczył) zamknęłam w 96km . Brak przygotowania, brak namiotu, więc pomysł trafił do "zakładek" gdzieś tam głęboko we mnie.

No i przyszedł ten czas. Umówiłam się praktycznie na ostatnią chwilę z Wąskim, To miało być nasze trzecie spotkanie, a już przez telefon mi się wydawało, jakbym gadała ze starym kumplem. Spotkamy się w połowie drogi do Sławy czyli tam gdzie mieszka, Lubin.

Piątek, od 22:30 leżę w łóżku. Nie wiem o której zasnęłam. ale ciężko było. Sobota, 1:00, pobudka. Pakuję wszystko, o 2:15 już mam zamiar wyjść. Pada deszcz. Przypomniało mi się, że urwał mi się błotnik z przodu... 

Przez kilka minut biłam się z myślami. Moja prognoza pogody oszukała mnie, nie miało być ani kropli deszczu. Najpierw pomyślałam sobie że spoko, nie rozpuszczę się, nie potrzebny mi błotnik. Zaczęłam wyprowadzać rower. Potem jednak przyomniałam sobie wycieczkę z Pawłem "Czerkawem" Czerkawskim, podczas której błotnik mój niespodziewanie stracił życie, przez co chlapało mi tak spod kół, że nie widziałam jak jadę. I przypomniałam sobie również patent z rozciętą butelką przyklejoną do ramy.

Moje ręce powędrowały do śmietnika, grzebałam, aż się dogrzebałam do surowca. Co się naszarpałam z cięciem butelki i jej dna, to moje. Jeszcze srebrna taśma i można jechać. Nastała godzina 2:40. Recyclebłotnik sprawował się niesamowicie, chociaż nie należał do najpiękniejszych. 

I tak jechała królowa nocy po ciemku w żarówiastej kamizeli, czołówkolatarka rowerowa okazała się być nie tak mocna jak ostatnio, lecz na szczęście z każdą chwilą robiło się jaśniej. Tranzytem, głównymi drogami, byle do celu. Spodziewałam się pustych dróg, lecz puste chyba zostawiłam za sobą, w Wałbrzychu. Non stop ktoś wyprzedzał, mijał, obrywałam długimi, krótkie też bolały, adaptacja wzroku czyniła różne cuda. Raz konkretnie się wystraszyłam, osobówka na dość ostrym zakręcie chciała wyprzedzić tira albo ciężarówkę, w każdym razie coś dużego i głośnego:D Wychylił się zza tego czegoś akurat wtedy, jak ja byłam na zakręcie. Instynkt chciał załatwić sprawę i mój autopilot zaczął ściągać mnie do rowu.. Nie pamiętam czy auto się schowało za ciężarówę z powrotem, ale jak się odwróciłam, auto jechało...podobnie. Na szczęście byłam cała.

Jak się zaczęło rozjaśniać, zauważyłam, że towarzyszy mi ciągle ten sam krajobraz. Nuda, ale w sumie zawsze coś nowego do zobaczenia na rowerze. Wschód słońca przywitał mnie przed Legnicą, bardzo ładny zresztą i romantyczny , romantyzm jednak się szybko ulotnił, bo oberwałam deszczem. Wjechałam na ścieżkę rowerową wzdłuż obwodnicy Legnicy, co okazało się być strzałem w dziesiątkę, po jakimś czasie jazdy okazało się przy obwodnicy czaili się policjanci. Jednak okazało się być błędem, bo ze ścieżki nie było żadnej drogi ucieczki, a ta nagle się skończyła. Prosto: zakaz wjazdu, i wydeptana/wyjechana ścieżka na trawie, równoległa do drogi. W prawo był szuterek, obawiając się, że się zagubię w plątaninie uliczek pojechałam prosto. Wylądowałam o wiele poniżej drogi głównej za barierami, w miejscu gdzie przepływały ścieki deszczowe. Ekstra... po przeprawie, z mokrymi butami i całkiem dużym wściekiem wdrapałam się na drogę główną , przepchnęłam rower pod barierami korzystając z tego, że było to skrzyżowanie i nadeszło czerwone światło.

Krajobraz zaczął się zmieniać, asfalt pomiędzy lasami iglastymi. Cieplej, a ruch od 5:00 do 6:00 niebotyczny. Bardzo sprawnie poszedł dojazd pod dom Wąskiego, 90 km bez przerw na odpoczynek, jedynie wyciąganie mapy, stawanie na światłach i przebieranie się, chociaż i tak wyszło tych minut dziwnie za dużo. Ale ziarnko do ziarnka.. Jakoś niedawno odkryłam, że zależnie jak siedzę na siodełku, tak pracują inne mięśnie nóg, co podczas tego wyjazdu skutecznie zaczęłam wykorzystywać do niecnych celów. Moje mięśnie zaczęły pracować na zmianę :)

Wąski serdecznie przywitał mnie kawą. Podczas picia zaczęłam przysypiać:D w tym czasie gospodarz się szykował do wyjazdu, i zdążył walnąć fotę:




Jak zwykle fotogeniczna, jak zwykle umierająca, w moich leginsorękawkach DEN200 za 12,99.


Tempo Wąskiego było jak powszechnie wiadomo, większe od mojego, poza tym znał okolicę, więc moja jazda polegała na ciągłym doganianiu i jechaniu za nim, niekoniecznie na kole ;) Nie zwracałam uwagi na miejscowości, śmignęły mi przed nosem, do tego stopnia, że nie potrafiłam wyrysować swojej trasy bez śladu z Garmina Arka. Choć jechaliśmy bardzo szybko, dla mnie czas biegł wolno (Arkowi wręcz przeciwnie). Po drodze kupiliśmy zestaw wiśnie+czereśnie (prześladowały mnie przez całą drogę, organizm się czegoś domagał).

Nagle zrobiło się chłodniej i jakoś bardziej chmurnie, zastanawialiśmy się, czy nas deszcz nie zleje. Pogoda się odczarowała, wyszło słońce.Jakoś o 12 byliśmy już w Sławie. Na miejscu rozczarowałam się. Jezioro mniejsze niż myślałam, plaża mniejsza, wszystko zagospodarowane, dużo straganów z pamiątkami, budek z goframi. Niby ładniej, ale... to nie było to. Chyba mam zadatki na dzikusa, skoro mi się to unowocześnienie nie spodobało. A może nie tęskniłam za miejscem i paroma wspomnieniami, tylko za dzieciństwem?


U celu

Pogadalimy, posiedzielimy na plaży, pojedlimy owoców, minęła może godzina i zwinęliśmy się. Powrót mi się dłużył jeszcze bardziej, choć zasuwaliśmy jeszcze szybciej. Skąd ten paradoks? Jakoś przed Lubinem złapał nas ciepły letni deszcz. Po jakimś czasie jechania w nim przeczekaliśmy go do końca na szczycie jednego z podjazdów (pod który Arek skutecznie mnie zgubił, gratulacje, udało Ci się;) )
Moje zmęczenie było całkiem spore, chciało mi się spać coraz bardziej. Toteż Wąski wyciągnął mnie na obiad w zaprzyjaźnionej knajpce. Usłyszałam ze strony obsługi że 12 dużych pierogów to dla mnie za dużo (6 ruskich, 6 z mięsem) A tu psikus, 0 problemu;)



Jeszcze jedno zdjęcie i będziesz miał tego widelca w swojej tortilli :D 

Powrót, po godz. 18. Wąski zdecydował, że odprowadzi mnie kawałek, z początku miała być to Legnica, ale skubany uparł się przy Jaworze:D Słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, zmęczenie coraz większe, ale tempo utrzymane. Podjazdy miały być bardzo straszne, lecz o dziwo, nie były. Pojawiły się skurcze podczas jazdy. Nie wzięłam z domu magnezu... Te same krajobrazy... Ale czas zaczął lecieć szybciej. 

Orlen w Jaworze. Całkiem długa przerwa, przegadana i przesiedziana. Ja zaczęłam doświadczać coraz to boleśniejszych skurczy mięśni, również takich , o których istnieniu nie wiedziałam , np. pod żebrem. Wystarczyło lekko się poruszyć i już. Powoli zaczęłam odpływać.



Nikt nie spodziewał się znaleźć zwłok za stacją benzynową. Można zaobserwować finezję recycleBłotnika.

Jak Arek poszedł po kawę, ja skorzystałam z okazji i rozwaliłam się na kostce. Miało być na chwilę, a jak się ocknęłam, okazało się że ktoś stał prawie że nade mną i robił zdjęcia, skubany ninja-paparazzi. (on tak zawsze, w najgorszych momentach i po cichu, a poźniej się dziwi, że się na niego drę :D).

Późno już było i trzeba było jechać dalej, w przeciwne strony. Wąski jechał w negliżu i musiał gazować, bo robiło się już dość chłodno. Ja za to uzbrojona w kurtkę i żarówiastą kamizelę pojechałam na podbój podjazdów, którymi Wąski mnie straszył, a okazały się proste. Dojechałam do Strzegomia bez problemów, szło jak z płatka, tyle, że czasami jakiś skurcz się pojawiał i pojawiło się ogólne drżenie ciała, ale nie z zimna. Dalej było już z górki, do Świebodzic. Cieszyłam się że niedługo będę w domu, ale byłam zmęczona i przysypiałam. Zastosowałam technikę pobudki czyli śpiewania:D Darłam się na całą ulicę, jak dobrze że tego nikt nie usłyszał (albo nikt nie przeżył). Od urodzenia słyszę od innych, żebym nie śpiewała w ich towarzystwie. Mimo tego, że byłam tak zmulona, że już nie potrafiłam sobie przypomnieć słów piosenek, które normalnie pamiętam, bardzo radośnie mi się jechało.

Tak radośnie, że czujność zawiodła. Źle skręciłam.

Nie chciało mi się stawać i wyciągnąć mapy, był rozjazd na Wałbrzych i Świdnicę(jeżdżę bez okularów, ale ogarniam, ale chyba ze zmęczenia przeczytałam: Świebodzice), w wyobraźni szybko ułożyłam fikcyjną mapę, a w dodatku układ drogi na nibyŚwiebodzice pokrywał się z tą, którą jechałam tego samego dnia rano. Wszystko pasowało. Do czasu, aż droga nie zaczęła przecinać las(powinny być pola!). Nie chciałam się cofać,w niepewności tej zaczęłam wierzyć, że zjazd ściągnie mnie pięknie do cywilizacji. I do oświetlenia, gdzie spokojnie wyciągnę mapę. Wyłaniająca się stacja benzynowa pokazała mi gdzie jestem.

Opuścił mnie cały optymizm.

Faktycznie, jadę do Świdnicy, oddalam się od Wałbrzycha. Jakoś wybrnęłam, dojechałam do Mokrzeszowa, mijając imprezy, imprezowiczów, agresywną między sobą parę. Dojechałam do krajówki. Wszystkie węgle proste zniknęły z mojej sakwy w parę sekund, każdy mój mięsień drżał, baaardzo chciało mi się spać, ale przez to, że było ciemno i coraz chłodniej, adrenalina mnie trzymała.

Postój, poszły 2 nektarynki, wiśnie i ostatni podwójny baton. Jakiś koleś na przystanku patrzał się na mnie jakbym była dziwna. Pewnie z tego wszystkiego wyglądałam na głodną epileptyczkę. Pyk pyk, najgorszy podjazd dnia czyli podjazd pod Wałbrzych, gdzieś przed zjazdem na Zamek Książ w ciemności na poboczu stała kobieta ciemno ubrana, stała, ale nie wiem na co czekała, wystraszyła mnie bardzo, zauważyłam ją jak przejeżdżałam zaraz obok. Stała w takim miejscu, że na przeciwko nic nie było, więc bez sensu było, żeby czekała, żeby przejść na drugą stronę. Moja pierwsza myśl była taka, że chce się rzucić pod samochód. Przyspieszyłam i to mocno... 

Robiłam sobie przerwy w mieście bo już było ze mną cienko. Kolana mnie nie bolały, ale już nie miałam psychicznej siły, chciałam się położyć gdzieś i spać. Dojadłam wiśnie, nawet te skisłe, został mi ostatni podjazd do domu. I wiecie co, łańcuch mi spadł. O tyle niefortunnie, że się zakleszczył. Nie mogłam go odciągnąć za Chiny ludowe...i tu w tym momencie bardzo zabrakło mi męskiej siły i opanowania. Strach mnie ogarnął, co by było, gdyby mi łańcuch tak uczynił tam w ciemnym lesie.

Zrezygnowana wprowadziłam rower na samą górę i zjechałam na nim na tyle ile się dało. Zrobiło się lekko pod górę, ale już nie wjechałam, musiałam stracić całą prędkość hamując, nietrzeźwy młodzieniec zataczał się od lewego do prawego krawężnika , wystraszył się strasznie bo by na mnie wpadł, a ja się wydarłam. Z szoku aż usiadł na środku jezdni. A ja z rowerem prawie że biegłam ostatnie 700m.

META. 335km. Wyjechałam 2:40, wróciłam 0:20.
O dziwo mimo nadszarpnięcia rodzicielskich nerwów dnia poprzedniego (Puknij się w głowę, do SŁAWY JEDZIESZ?!) zostałam całkiem ciepło przywitana w domu, Mama widziała, że już nie ogarniam i wspaniale się mną zajęła.

Dyskusja w kuchni:

-A ty czemu lody jesz? Weź zjedz coś konkretnego...
-Nie wiem, białko uzupełniam...
-Ja Ci dam białko...

....i przed snem zdążyła we mnie wcisnąć 2 kotlety z piersi z kurczaka z ziemniakami i herbatę.

Wystarczyło mi 9h snu, mięśnie trochę bolą, ale nie ma w tym bólu nic z zakwasów. Brak bólu kolan(NARESZCIE!!!), brak opuchlizny. Dziś nie czuję się tak, jak czułam się po poprzednim rekordzie, zero "kaca rowerowego". Dużo mi dało zaplanowanie wyjazdu na środek nocy, ponieważ w trakcie dnia zapomniałam, że noc i ranek przejechałam. Nie czułam aż tak kilometrów. Chociaż przeskok nie jest aż tak duży jak poprzednio, to tylko 35km różnicy, po efektach na dzień następny widzę, że jednak było lżej. Ale względem tamtego rekordu, przewyższeń wpadło o wiele mniej.

W tym miejscu pragnę podziękować Wąskiemu, który zechciał mi towarzyszyć, (przez co przełożył pracę na niedzielę),  chociaż gnębił mnie robieniem zdjęć, to jednak zagadywał, milczał kiedy już nie miałam sił i chęci gadać, kontrolował swoje tempo, żeby mi gdzieś nie uciec, co rusz sprawdzając, czy żyję (denerwowało mnie to, ale się przyzwyczaiłam :D) Znosił moje przeklinanie, no i dobrze nam się jechało. Dzięki wielkie i do zobaczenia, następnym razem będziesz miał więcej zdjęć tyle że siebie !! :) 


Jedyne zdjęcie z Wąskim :D 

PS.Uwaga!! Czas i kilometraż są niedokładne, przypominiałam sobie o wyzerowaniu licznika dopiero 2,5km od domu.


Kategoria >300